O nowej książce, o inspiracjach pochodzących z życia, i o tym, jak pisanie stało się aktywnością całej rodziny - polecamy rozmowę Małgorzaty Lis z redaktorką jej książek, Magdaleną Kędzierską- Zaporowską.
Magdalena Kędzierska-Zaporowska: "Wybrać miłość" to twoja trzecia powieść. Już sam tytuł sugeruje, że jesteś wierna gatunkowi, który mocno promujesz na polskim rynku wydawniczym, bo do tej pory romanse chrześcijańskie w Polsce powstawały bardzo rzadko. Dlaczego właśnie romans cię pociąga?
Małgorzata Lis: Chciałam pisać o życiu, a jego bardzo ważną częścią jest miłość. Sam moment poznania tej naszej drugiej połowy, zakochania się w niej, stawiania fundamentów relacji jest niezwykle fascynujący. Sama nieraz powracam myślami do tego etapu w moim życiu, żeby na nowo przeżyć to, czego wtedy doświadczałam. Zdaję sobie sprawę z tego, że moje ujęcie tego tematu nie jest standardowe, bo zdecydowałam się na to, żeby o miłości pisać z perspektywy osoby wierzącej i mającej określony światopogląd. Nie ukrywam tego, że wierzę w Boga i że ta wiara nie jest tylko jakimś dodatkiem do mojego życia czy zestawem wytycznych, lecz w dużej mierze jest jego treścią. Myślę, że problemy i sytuacje, które przedstawiam, bliskie są wierzącym, ale także osobom, które wciąż poszukują odpowiedzi na wiele pytań, także pytanie o istnienie Boga, o to, kim On jest w życiu człowieka. Takiej literatury w tym gatunku mi brakowało, wiem też, że jest wielu czytelników, którzy tak jak ja czekali na polskie powieści chrześcijańskie. Do tej pory na naszym rynku wydawniczym dostępne były niemal wyłącznie tłumaczenia tego typu książek, pochodzących głównie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie takich pozycji wydaje się dużo. Nie do końca odpowiadają one naszej polskiej wrażliwości, nie tylko ze względu na inne realia, ale też dlatego, że są to w dużej mierze powieści autorów protestanckich. Myślę, że Wydawnictwo eSPe serią „Opowieści z wiary”, w której jakiś czas temu ukazały się chociażby powieści Beaty Agopsowicz, zapełniło tę lukę na rynku.
MKZ: Twoje książki opowiadają historie ludzi młodych, którzy wkraczają w dorosłość. Dopiero uczą się relacji, popełniają w nich mnóstwo błędów. Skąd czerpiesz wiedzę o ich świecie? To zresztą dosyć ryzykowny temat, bo mówi się przecież, że wielu młodych ludzi nie ma już żadnego doświadczenia wiary.
ML: Chyba nie ma jakiegoś jednego schematu, w który można by wpisać dziś młodych ludzi. Myślę, że tak naprawdę bardzo się między sobą różnią i że wśród nich znajdują się i tacy, którzy naprawdę żyją w relacji z Bogiem albo przynajmniej Go szukają. Nie opisuję konkretnych historii, raczej składam moje opowieści z tego, co słyszałam od innych ludzi, z tego, co przeczytałam, w końcu z moich własnych pojedynczych doświadczeń i przemyśleń. Piszę o młodych nie tyko dlatego, że powrót do tego etapu życia budzi przyjemne wspomnienia. Mam nastoletnie dzieci i wiem, że na rynku wydawniczym brakuje dla nich wartościowej oferty. W kulturze popularnej takie wartości, o jakich ja piszę, a więc czystość, wierność, szacunek dla życia właściwie się nie pojawiają. Poza tym pisząc o młodych ludziach, myślę też o ich rodzicach. Mentalnie przygotowuję się do momentu, kiedy stanę się matką dorosłych już dzieci, które staną przed bardzo wieloma trudnymi decyzjami. Kreując moich bohaterów, muszę dogłębnie poznać ich świat, zastanowić się nad ich motywacjami, oczekiwaniami i potrzebami. To mnie w jakiś sposób uwrażliwia na to, z czym mierzyć się będą niebawem moje dzieci. Mam nadzieję, że z tych moich prób opisu świata młodych ludzi skorzystają też inni rodzice nastolatków czy młodych dorosłych.
MKZ: Także w swojej najnowszej powieści dużo miejsca poświęciłaś rodzicom głównego bohatera i konsekwencjom ich zachowań – zarówno pozytywnym, jak i negatywnym. Co chciałabyś poprzez swoje powieści powiedzieć nam, dorosłym?
ML: Nie jestem ekspertem od wychowywania dzieci, mimo że mam ich siedmioro. Wciąż się uczę, a pisanie bardzo mi w tym pomaga, bo żeby zbudować postaci moich bohaterów, muszę wyjść poza moją własną rodzinę i rozejrzeć się wokół. Kiedy tak zastanawiam się nad wieloma różnymi sytuacjami, które stanowią inspirację dla moich powieści, dochodzę do banalnego w gruncie rzeczy wniosku, że wielu problemom można by zapobiec, budując trwałe więzi i silne relacje. A przede wszystkim patrząc na dziecko z miłością. To jest potrzebne także w rodzinach wierzących, bo łatwo pobłądzić, skupiając się wyłącznie na jakichś sztywnych wytycznych czy zasadach. Musimy się pogodzić z tym, że wszyscy popełniamy błędy – zarówno my jako rodzice, jak i nasze dzieci. W moich książkach próbuję pokazać, że na ich naprawienie nigdy nie jest za późno, trzeba tylko stanąć w prawdzie przed sobą i uświadomić sobie, że jako rodzice musimy przede wszystkim nasze dzieci kochać i być dla nich. Co nie oznacza, że nie musimy ich wychowywać czy uczyć, że nie musimy pokazywać im wartości lub przestrzegać przed zagrożeniami. Wychowujemy przecież nie tylko przykładem – choć on jest najistotniejszy – lecz także słowem. Mimo że akcent kładę na relacje, nie uciekam – także w moich książkach – przed wskazywaniem dzieciom najlepszych rozwiązań. W moich powieściach bardzo dobitnie pokazuję jednak, że przekazanie zasad nie może być ważniejsze od relacji. W opowiadanych przeze mnie historiach triumfuje miłość, to ona ma zdolność uzdrawiania wszelkich, nawet najtrudniejszych sytuacji.
MKZ: To rzeczywiście są dosyć uniwersalne spostrzeżenia, ty jednak idziesz krok dalej, proponując czytelnikom coś jeszcze. Nie zatrzymujesz się tylko na wychowywaniu dzieci, lecz pokazujesz, jak można dzieciom przekazać wiarę. Twoje książki wyróżnia właśnie to, że twoi bohaterowie wierzą, ale też wątpią oraz poszukują, ostatecznie jednak znajdują odpowiedzi na swoje pytania. Czy masz jakiś pomysł, co zrobić, by to udawało się nie tylko na kartach powieści?
ML: Każde trudne doświadczenie rodzicielskie uczy pokory i o niej też piszę, bo wydaje mi się, że nie ma uniwersalnej metody na to, by z sukcesem przekazać wiarę dzieciom. Można jedynie próbować. Ja na razie nie doświadczam w moim własnym życiu tych problemów, które sama opisuję, ale liczę się z tym, że możemy się z nimi zetknąć. To jest chyba nieuchronne, że młody człowiek zaczyna szukać własnych odpowiedzi na najważniejsze życiowe pytania. Jako rodzice popadamy w skrajności. Gdy nasze dzieci idą taką drogą, jaką sobie dla nich wymarzyliśmy, przypisujemy ten sukces wyłącznie sobie. Gdy jednak z tej drogi zbaczają, zaczynamy albo się obwiniać o wszystko, albo wręcz przeciwnie – usprawiedliwiać, twierdząc, że tak naprawdę to przecież nic od nas nie zależy. Myślę, że musimy realnie oceniać nasz wpływ, doceniając w procesie wychowania także sprawczość naszych dzieci – z dumą dostrzegać to, co rzeczywiście jest naszą zasługą, ale i uczciwie przyznawać się do tego, co nam nie wyszło. Trzeba jednak też uznać to, że na wiele rzeczy po prostu nie mamy wpływu i ani się zanadto nie wychwalać, ani nie obwiniać za wszystko. W moich książkach tak właśnie staram się patrzeć na relacje rodziców i dzieci. Może to moje spojrzenie zainspiruje czytelników do przemyślenia swojego podejścia. Poza tym ja naprawdę wierzę w moc modlitwy. Tam, gdzie sami już niewiele możemy zdziałać, na pewno działa Pan Bóg. Oczywiście zaufanie modlitwie nie jest łatwe, bo w dzisiejszych czasach lubimy od razu widzieć efekty naszych działań, a modlitwa nie działa natychmiast. Czasem na jej efekty trzeba się dość długo naczekać, a jeśli się pojawiają, nie zawsze są takie, jakich oczekiwaliśmy.
MKZ: Z tym doświadczeniem czekania na Bożą odpowiedź mierzą się także moi bohaterowie. Mówisz o bardzo poważnych rzeczach, a przecież cały czas rozmawiamy o powieści obyczajowej. Ten gatunek raczej nie kojarzy się z rozważaniami na tematy egzystencjalne, moralne czy związane z duchowością. Dlaczego tak poważne zagadnienia ubierasz w taką lekką formę?
ML: Na początku zaznaczę, że moim celem nie jest pouczanie kogokolwiek, bo w moich książkach staram się niczego nie narzucać, lecz raczej pokazywać w literacki sposób konsekwencje konkretnych decyzji czy wyborów. To czytelnik musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, które decyzje bohaterów były słuszne, bo przyniosły im prawdziwe szczęście, a które wręcz przeciwnie. Myślę, że to, o czym piszę, wprost odzwierciedla przemyślenia i doświadczenia wielu osób wierzących. Wiem też jednak, że po moje powieści sięgają również osoby niezwiązane mocno z Kościołem czy dopiero poszukujące odpowiedzi na wiele pytań. Dla nich rozterki bohaterów na pierwszy rzut oka mogą się wydawać nieprawdopodobne, a wręcz obce, ale myślę, że po przeczytaniu całości pozostają w nich jakieś pytania czy wątpliwości. Szczerze mówiąc, pisząc, nie myślę o tym, dla kogo piszę i co ten ktoś może z mojej opowieści wyciągnąć. Opisuję pewną historię i puszczam ją w świat. Nie mam ambicji przekazywania jakichś prawd wiary czy nawracania kogokolwiek, stąd może ta lekka forma. Ja po prostu piszę takie powieści, jakie sama chciałabym przeczytać, osadzone w rzeczywistości, która jest mi bliska. Lubię powieści, w których dużo się dzieje, które trzymają w napięciu, zaskakują, ale i wzruszają. Bardzo się cieszę, że te moje propozycje znajdują odbiorców, którzy dobrze czują się w tym powieściowym świecie i być może coś z niego czerpią – zarówno chwilę wytchnienia od tego, z czym zmagają się na co dzień, jak i pewne wskazówki czy podpowiedzi, jak lepiej ułożyć na przykład swoje relacje z dziećmi. Czytając, możemy przeżyć czyjeś życie, doświadczyć jego emocji. Powieść obyczajowa ze względu na swoją formę, chociażby za sprawą szczegółowo opisanych realiów czy bliskiego rzeczywistości językowi bohaterów, bardzo ułatwia utożsamienie się z literackim światem. Poza tym jest łatwiejsza w odbiorze niż skomplikowane formalnie teksty, a przez to dostępna dla każdego. Każdy może wczuć się w sytuację bohatera, poznać inny niż swój sposób myślenia, poszerzyć swoje horyzonty, a w efekcie – otworzyć się na drugiego człowieka. W takiej powieści nie mamy przerostu formy nad treścią, co nie oznacza, że nie przykładamy wagi do warsztatu. Ja cały czas staram się go doskonalić, żeby moje książki po prostu dobrze się czytało.
MKZ: Poza tym w najnowszej powieści po raz pierwszy dzielisz się z czytelnikami swoją wiedzą jako historyk sztuki. Bardzo ważną rolę odgrywa w niej pewien obraz, dosyć nieoczywisty i stosunkowo mało znany. Nie zdradzę, co to za obraz, żeby nie psuć niespodzianki, ale zapytam, dlaczego wybrałaś akurat ten obraz.
ML: Prawdę mówiąc, nie ma w tym żadnego ukrytego drugiego dna. Jest to obraz, który znajduje się w Galerii Malarstwa Polskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie, gdzie zresztą kiedyś pracowałam jako przewodniczka. Sam obraz jest niepozorny, być może wiele osób nie zwraca na niego uwagi. Ja postanowiłam go wykorzystać także ze względu na osobę jego twórcy, postać nietuzinkową. Obraz jest nastrojowy i niesie ważne przesłanie, które bardzo pasowało mi do tego, co przeżywają główni bohaterowie. Zresztą ja nie odnajduję się w takim czysto formalnym czy historycznym podejściu do sztuki. Mnie fascynuje przede wszystkim ikonografia, a więc to, co obrazy przedstawiają. Odpowiedź na pytanie, dlaczego malarz uwiecznił akurat to miejsce czy tych ludzi, jest dla mnie bardzo ważna, bo przecież artysta tworzy sztukę nie tylko po to, żeby sobie tworzyć, ale żeby odbiorcy coś przekazać. Ja jako pisarka przekazuję historię, myślę więc, że także malarze coś próbują tym swoim obrazem nam opowiedzieć czy pokazać. Pod tym względem obrazy podobne są do książek, dlatego stosunkowo łatwo mi było połączyć te dwie sfery.
MKZ: Możemy chyba zdradzić to, że obraz jest mroczny, jeśli chodzi o formę, jednak jego przesłanie ma w sobie dużo nadziei. Zupełnie jak twoja powieść… Myślę, że ten obraz bardzo dobrze odzwierciedla losy głównego bohatera. Czy są jakieś inne obrazy, które są dla ciebie inspiracją do stworzenia kolejnych historii?
ML: Nie mam ani ulubionego malarza, ani jakichś szczególnie ulubionych dzieł, na pewno jednak nieraz wrócę do wątku sztuki w moich powieściach. Myślę, że wybór obrazu czy malarza będzie równie spontaniczny jak w Wybrać miłość, bo to raczej historia mnie poprowadzi do obrazu, a nie obraz do historii.
MKZ: A czy sztuka jest dla ciebie przestrzenią do spotkania z Bogiem czy to tylko sfera doznań estetycznych?
Oczywiście jest przestrzenią spotkania, ale od razu zaznaczę, że to słowo przestrzeń jest tu bardzo ważne. Dzieła sztuki najlepiej odbierać w tych miejscach, do których zostały przeznaczone. Jeśli więc mowa o sztuce sakralnej, to oczywiście ona bardzo pomaga w kontemplacji tajemnic wiary, pod warunkiem jednak, że do spotkania z tą sztuką dochodzi w kościele, a nie na przykład na wystawie w muzeum. Obraz czy jakaś średniowieczna nastawa ołtarzowa wyrwana z kontekstu i postawiona w muzeum pod ścianą jest już tylko obiektem do podziwiania. Może być źródłem przeżyć estetycznych, ale raczej nie tworzy przestrzeni dla ducha. W kościele, w którym sztuka jest odpowiednio wyeksponowana i włączona w kontekst zamierzony przez artystę, na pewno można spotkać się z Bogiem. Wystarczy tylko jeden obraz, ale taki, który znajduje nas w odpowiednim miejscu i czasie.
MKZ: Czy wiedza pomaga ci w takim duchowym odbiorze dzieł sztuki?
ML: Tak, jeśli jakieś miejsce znam bardzo dobrze, bo na przykład często w nim bywam i moja ciekawość jako historyka sztuki już została zaspokojona. W czasach studenckich na co dzień byłam związana z duszpasterstwem przy kościele św. Anny w Warszawie. To piękna świątynia, bogata w fascynujące dzieła sztuki, ale po obejrzeniu ich tyle razy przestałam się już skupiać na ich wartości artystycznej, tylko po prostu kontemplowałam treści, które te obrazy przedstawiały. Zdarza się bowiem, że ta moja wiedza mi przeszkadza. Ktoś, kto zna się na sztuce, wchodząc po raz pierwszy do jakiegoś kościoła, zaczyna szukać znanych czy wyjątkowych dzieł, obserwuje detale, próbuje zweryfikować swoją wiedzę z tym, co widzi. W takich chwilach właściwie nie da się modlić. Pamiętam, jak ogromny kłopot miałam z tym w Rzymie, bo zamiast skupić się na modlitwie, w tych wszystkich sławnych kościołach rozglądałam się, szukając najwybitniejszych dzieł. W takich wypadkach sztuka nie stanowi przestrzeni do spotkania z Bogiem, raczej rozprasza.
MKZ: Do tej pory zajmowałaś się sztuką i historią, teraz dotknęłaś też kolejnej dziedziny artystycznej, jaką jest literatura. Jak ona wpłynęła na twoje życie?
ML: Ja zawsze bardzo dużo czytałam, więc literatura była już obecna w mojej codzienności. To, że zajęłam się pisaniem, wpłynęło jednak na życie całej mojej rodziny, bo z mamy, która zajmowała się domem i nauczaniem, stałam się mamą, która ma też swoją pasję, co więcej – ta pasja stała się już moim poważnym zajęciem. Moje dzieci od zawsze wiedzą, że kiedy mają jakąś naprawdę ważną sprawę, to po prostu dla nich jestem, ale ostatnio musiały też zrozumieć, że mama również ma swoje ważne sprawy. To jest bardzo pouczający element, który dzięki pisaniu wprowadziłam do funkcjonowania naszego domu. Tego mi trochę, przyznam, przez lata brakowało. Poza tym pisanie ma też walor czysto edukacyjny, bo moje dzieci, które uczą się w domu, zainspirowały się tymi moimi próbami literackimi i same zaczęły tworzyć swoje teksty. Choć niektóre twierdzą, że było odwrotnie… W każdym razie dla procesu naszej domowej edukacji to, że dzieci zaczęły pisać własne historie i rozwijać wyobraźnię, ma bardzo duże znaczenie. Cieszę się, że przy okazji zachęciłam je do kreatywności i zainspirowałam do własnych poszukiwań. Moja najstarsza córka jest pierwszą czytelniczką i recenzentką moich powieści, więc to moje pisanie jest też okazją do uczenia jej krytycznego, samodzielnego myślenia, analizy, uważności. Poza tym konsultuję z moimi dziećmi na przykład język postaci czy pewne realia. One uczestniczą w tym pisaniu na każdym etapie powstawania powieści. A na tym przecież polega edukacja domowa, że określone kompetencje dzieci zdobywają niejako przy okazji domowych aktywności. Naszą domową aktywnością stało się ostatnio tworzenie literatury.
MKZ: A co teraz tworzycie? Wiem, że kolejna powieść już powstała, zupełnie inna. Co jeszcze szykujesz, choć właściwie można by powiedzieć: co szykujecie dla czytelników?
ML: W tym procesie edukacji ja też uczestniczę, bo jak już wspomniałam, staram się rozwijać swój warsztat. Myślę, że od tematyki, jaką jest, ogólnie mówiąc, życie wiarą, nie odejdę, ale próbuję nieco eksperymentować formą, realiami. Moim marzeniem jest napisanie powieści historycznej, ale to kolejny szczebel na pisarskiej drodze, bo taka książka wymaga bardzo wielu przygotowań, nawet mimo to, że jestem z wykształcenia historykiem. Myślę, że by to zrobić dobrze, muszę się jeszcze sporo nauczyć, dlatego to marzenie pozostawiam na przyszłość. Na pewno jednak pojedyncze wątki dotyczące czy to historii, czy historii sztuki będę w moje powieści wplatać.